W Psiej Braci się kisi, piecze, miele, uciera i Najwyższy wie, co jeszcze…

No, nie da się ukryć. Lubię być w kuchni, kombinować z jedzeniem po swojemu, i … Później to rozdawać. Już wiem, komu co, żeby nie było ściemy typu: „ależ pyyyszne, noo wręcz wspaniałe! A, to sobie jednak zostawię na później!”. Dlatego niektórym nic, niektórym konkretnie TO, niektórym wszystko, a niektórzy sami kradną.
Lubię P R O S T O. I jarają mnie proste rzeczy, i najlepiej smakują. Bo cóż może być lepszego od swojskiego makaronu z dobrą oliwą i czosnkiem? Cóż może być lepszego od własnoręcznie zrobionych ogórków małosolnych? Niestety, jeszcze nie osobiście wyhodowanych, ale i na to przyjdzie pora. Cóż może być lepszego od prostego chleba z mąki, wody i drożdży? Tak, tak… Kiedyś zrobię zakwas… No, przecież oczywiste, że N i C ! Chyba, że coś innego. Prostego. Np. pomidory z olejem z pestek dyni. MNIAM!

Zaczęło się, jak zawsze o tej porze roku, od ogórków…. a że lubimy kwaśne, to „a może by jeszcze coś innego ukisić?”. No i padło na: kalafiora, rzodkiewki i kalarepę. A żadną tajemnicą jest, że można kisić niemal wszystkie warzywa. Chociaż ja, ze względu na alergie, to jednak nie wszystkie. Kiszę czy ogórki, czy inne warzywka, tak samo: 1 litr wody : 1 łyżka soli. Zalewam, żeby nic nie wystawało ponad wodę, zakręcam, w ciemne miejsce i jak tylko woda zrobi się mętna (zazwyczaj za 2 – 3 dni), rozpoczynamy żarcie. Psy też. Nie wszystkie i nie wszystko. Kaj chciałby wszystko.
Pierwsza tura ogórków już „wyszła” – się robią nowe. Warzywka również. No, w końcu robi, żeby jeść. Warzywka im dalej z kiszeniem, tym bardziej bledną a woda robi się bardziej różowa. Wodę z kiszonek też pijemy!

No, jak się już ma kiszonki, to musi być przecież dobry chleb i jakieś smarowidło. Prawda? No! I jest, są! A jakże!

Smarowidło powstało z bio ciecierzycy wcześniej moczonej noc całą, potem gotowanej do miękkości. Zmielona wraz z oliwą z oliwek, czosnkiem, solą i czarnuszką skończyła w słoiczkach.
P Y C H O T A !
Ostatnio mam jazdę na czarnuszkę. Ładowałabym ją dosłownie do każdego jedzenia i tak też czynię, sypię ziarenka gdzie się da, póki mi się jeszcze nie przejadła. Nawet olej czarnuszkowy nabyłam. Ryj konkretnie wykrzywia, ale ponoć na zdrowotność dobrze robi. No to testujemy. Z umiarem, ale sumiennie i konsekwentnie codziennie ładujemy 1łyżeczkę oleju w twarz. Podczas jedzenia. Brrr… Ohyda!

No dobra, kiszone jedno już jest, drugie i trzecie się kisi, smarowidło też już jest (jedzone z chlebem olkuskim). No ale! Co swój chleb, to swój! No, to myk, myk, powrzucałam do miski, co trzeba, wymyrdałam, dałam chwilę wyrosnąć, potem do pieca i powstał. Ten chleb jest chyba jedynym wypiekiem, który odważam dokładnie z wagą. Wszystko inne zawsze robię „na oko”, „na konsystencję” i na czuja… Ten chleb jest akurat bezglutenowy ze względu na Tych, z którymi się nim dzielę. I jest boski. Wiem, wiem… Przemawia przeze mnie zarozumiała pycha, ale co mi tam. Wiem przecież, że jest najlepszy. Oni też tak mówią. Nie, nie podlizują się. Nie muszą.

No i mamy ucztę gotową! Jeszcze można postawić do popicia (obok wody z ogórków i tej różowej) jakieś tanie mołdawskie, czy inne portugalskie wino i … jestem w niebie. Z nimi.
Psy i koty też częstujemy. Koty gardzą. Stanowczo wolą mięsko. A Kaj woli … Wszystko.
O psim żywieniu >>>

Kasia