K & S – spotkanie #1

K & S – spotkanie #1

Wybił ją ze snu wydzierający się wniebogłosy telefon leżący na stoliku nocnym, tuż przy jej głowie.

– Ożeż!! O co chodzi??? – podniosła głowę, otworzyła zaspane JEDNO oko… – przecież jest jeszcze noc! – Mruczała pod nosem, i już spoglądała na oślepiający oczy ekran telefonu. Odebrała połączenie – Aaa! Mamuśka! Już? –  Prawie krzyknęła.

– No, mamuśka! No, już! Przyjedziesz po mnie? Jestem już w busie, za jakieś 20 minut będę na miejscu. – Jej mama właśnie wracała z drugiego końca Polski po niemal miesięcznej nieobecności.

– No, pewnie! Już się powoli zbieram, pakuję psa i jedziemy po ciebie! Będziesz na tym samym przystanku, co zawsze?… Tak?… Aa, OK! Pa! – Rozłączyła się.

– Ja pierdzielę, 6:15 rano w październiku, to nie jest dobra pora na wstawanie. – Dalej mruczała pod nosem, wyciągając nogi spod kołdry, a w zasadzie spod psa, który całym, 50 kilogramowym cielskiem leżał w poprzek łóżka i ani myślał się ruszyć. Spoglądał tylko, spod lekko uchylonych oczu, co ona wyprawa w środku nocy i udawał martwego, tak na wszelki wypadek, gdyby – broń Boże – kazała mu złazić z łóżka.  – Ciemno, mokro, mglisto… – Dalej marudziła, spoglądając za okno. Spojrzała na siebie. Miała ubrany lekki dres, który zastępuje prawdziwą pidżamę.

 

– E, bez przesady, nie przebieram się! – Powiedziała do siebie i szybko umyła zęby, przeczesała włosy, związała je na czubku głowy, na dres wrzuciła bluzę – Burek! Jedziemy po mamusię! Szybko! Gdzie smycz?? Szukaj! – Motywująco krzyknęła do psa.

A że padły magiczne słowa: „jedziemy”, „mamusia”, „smycz”, „szukaj” , to pies nagle zmartwychwstał i w 3 sekundy stał przy smyczy leżącej na podłodze, i nawet merdał ogonem!

– Pogięło cię? O tej porze już się cieszysz? – Klepała psa po łopatce, uśmiechając się do niego. Szybko wcisnął łeb w obrożę, klik – smycz i biegną do samochodu.

– O, cholera! – Wrzasnęła, spoglądając na swoje stopy, kiedy już otwierała kalpę bagażnika dla psa. Miała gołe stopy, w…  japonkach. Trudno. Arktycznych mrozów jeszcze nie ma. Przeżyje. Włączy samochodowe ogrzewanie na full i po sprawie.  – Wskakuj gościu! – Pies błyskawicznie znalazł się w bagażniku, cały szczęśliwy. Burek uwielbia jazdę samochodem!

Wyjechała na ulicę. Nie wiadomo skąd, nagle w jej głowie pojawił się obraz tego faceta, którego widziała w delikatesach jakiś czas temu. Kim był i skąd się wziął w ich miasteczku, do dzisiaj nie ma bladego pojęcia. Na pewno nie był stąd, przecież by go znała. Tutaj wszyscy się znają! A jak się nie znają, to znają kogoś, kto zna, tego kogo się nie zna. Jego nie znał nikt, komu go opisywała. A było co pisywać. Oj, było! W myślach stwierdziła, że jej mózg o tak wczesnej porze nie jest w stanie jeszcze normalnie funkcjonować, dlatego przypomina sobie miłe obrazy. Taaak… Baaardzo miłe… Szkoda, że go już później nie spotkała. Żałowała, że go wtedy nie zapytała chociaż o to, co go sprowadza do ich mieściny. Nagle tę myślową sielankę o przystojniaku przerwała inna myśl. Przypomniało jej się, co powtarzała babcia, genialna kobieta(!):  „Myśl, co chcesz. Mów, co chcesz. Rób, co chcesz. Ale zawsze wyglądaj!”. No, teraz faktycznie wygląda! Szałowo! Dresik połączony z gołymi stopami w japonkach i ta wściekle czerwona bluza są wręcz doskonałe np. na spotkanie z tym nieznajomym, intrygującym gościem z delikatesów.

– E, dobra! Nie ma się co wkręcać! Jedziemy po mamusię, nigdzie nie wysiadamy i nikogo nie mamy zamiaru spotkać! Za pół godziny będziemy z powrotem! Prawda Burek?  – patrząc w lusterko, powiedziała, ni to do siebie, ni to do psa. W tych porannych ciemnościach widziała tylko odbicie zarysu psiej łepetyny patrzącej gdzieś za okno.

– Ja zwariuję! Za co? Przecież dopiero ruszyłam! – Mówiła na głos, włączając prawy kierunkowskaz, zjechała na pobocze, tuż obok machającego do niej policjanta, wskazującego miejsce, gdzie ma zatrzymać samochód. Uchyliła szybę:

– Dzień dobry, z tyłu mam psa, który może do pana wyskoczyć ze szczekaniem, proszę się nie wystraszyć – Zaczęła mówić do stojącego tuż przy jej drzwiach policjanta, jednocześnie patrzyła na psa i naciskała przycisk odsuwający szybę.

– Dzień dobry, nie ma problemu, to może szybie już wystarczy tego odsuwania, proszę dokumenciki… –  Przyjaźnie odezwał się policjant. Ciekawość policjanta wzięła górę i zaczął zaglądać przez tylne szyby do Burka. Burek na szczęście postanowił tym razem nie robić wiochy. Z zainteresowaniem obserwował tego typa zaglądającego mu – przez szybę – prosto w mordę. Za to ją, nic a nic pan policjant nie interesował. Nawet nie spojrzała na niego. Zaczęła wyciągać dokumenty. Niech sprawdzi, co ma sprawdzić i „do widzenia”. Wygrzebała w końcu dowód rejestracyjny i prawo jazdy, podniosła wzrok podając dokumenty panu władzy i… „O W MORDĘ, TO ON!”. Rany Boskie! I po co – idiotka – włączyła to światło, kiedy szukała dokumentów!? Czy zauważył jej zaskoczenie!? Czy ją poznał? No i czy przyglądał się jej, takiej, tutaj, bez grama makijażu! I jeszcze z tym wiechciem na czubku głowy!? Rany Boskie! Dlaczego teraz?

– Dziękuję, proszę chwilę poczekać, zaraz do pani wrócę. – Policjant poszedł do radiowozu sprawdzać jej dane. Ona w tym czasie próbowała opanować swoje galopujące myśli.

– STOP! I tak nie jestem w stanie już nic ze sobą zrobić. – Znowu powiedziała do siebie na głos. – Skup się na pozytywach. Dobrze, że jest jeszcze ciemno i siedzę w samochodzie, to po pierwsze. Na pewno już zapomniał o naszym spotkaniu w delikatesach – to po drugie. I już wiem kim jest – to, najważniejsze, po trzecie! – Zaczęła się śmiać sama z siebie. – Buruś, i ty, taki wyjątkowo grzeczny? Chłopie, nie poznaję cię! I pewnie, jeszcze zaraz przystojniak każe mi dmuchać w alkomat!

– Proszę, dokumenty są w porządku – Nagle przy szybie wyrósł przystojniak policjant – to jeszcze dla formalności, proszę … – Wetknął alkomat przez uchylone okno. Parsknęła śmiechem. Ale cóż było robić. Dmuchnęła raz, drugi.. Alkomat zaczął piszczeć. Dmuchnęła trzeci raz i nic. Piszzzcczzzyy! Boziu, co za żenująca sytuacja! Nawet nie umie porządnie dmuchnąć w alkomat!

– Proszę spróbować jeszcze raz. Nabieramy duuużo powietrza w płuca i śmiało wydmuchujemy prosto w alkomat. Pies może pomagać! – Przystojniak już nie ukrywał rozbawienia. A ona czuła się coraz bardziej zmieszana. Boże, błogosław ciemne poranki w październiku! Przynajmniej nie widzi buraka na jej twarzy.  Udało się! Za czwartym razem wydmuchała całe 0.00 promila  – Oczywiście, tego się spodziewałem. Dziękuję. – Miło się uśmiechając, skinął głową. – Życzę pani miłego dnia i do zobaczenia.

– Dziękuję, panu również miłego, do widzenia – Odjechała. Nie zdążyła zebrać myśli, by przeanalizować przystojniaka, kiedy telefon znowu zaczął się wydzierać.

– Gdzie jesteś? Ja już czekam. – Zakomunikowała mama

– Jadę, jadę! Policja mnie troszkę wstrzymała … – Zaczęła mówić, kiedy mama weszła w jej zdanie:

– Znowu mandat za prędkość?? – Krzyknęła wesoło.

– Wyobraź sobie, że nie! Normalna kontrola i wyobraź sobie, ze nawet jestem trzeźwa! – Obie parsknęły śmiechem i się rozłączyły.

Burek z ogromnym entuzjazmem przywitał mamusię. Całą drogę powrotną, z tylnego siedzenia – w bagażniku siedzieć już nie miał zamiaru! – niuchał ją i szturchał nosem.

na zakończenie….

 

PROLOG 🙂

No i została sama. Sama w firmie. Sama w domu. Pracownica Monia ze skręconą nogą jest na L4. Mama jest już w drodze do swego rodzinnego domu na drugim końcu Polski. Jedzie na kilka tygodni opiekować się swoją matką, jej babcią. No OK, są jeszcze zwierzęta. Pies, cztery koty i ptak.

Cały dzień spędziła w firmie. Dopiero wieczorem mogła wyskoczyć na zakupy. Ma plan uzupełnić lodówkę na jakiś czas, by sobie nie zaprzątać głowy pierdołami, ale i nie umrzeć z głodu.

– Dobry wieczór pani Renato! – Wesołym głosem przywitała się ze sprzedawczynią przy kasie, wykładając furę rzeczy na taśmę.

– A dobry wieczór, dobry wieczór… O czymś nie wiem? Wojna idzie? – Chichocząc, sprzedawczyni pytała i omiatała wzorkiem rzeczy, które K. ciągle wykładała z wózka.

– Oj, tam! – K. machnęła ręką, śmiejąc się z siebie. – Samotna kobieta, uwięziona całymi dniami w pracy musi się zabezpieczyć!

– Ja mam też inne środki zabezpieczające! Życzy sobie pani? – Pani Renata wyciągnęła rękę w stronę prezerwatyw. Obie parsknęły śmiechem.

– Żeby tylko mieć okazję do skorzystania z takich zabezpieczeń! – Wesoło ciągnęła K.

W tej chwili otworzyły się sklepowe drzwi, w których pojawił się wysoki mężczyzna. A że K. stała przodem do drzwi, to odruchowo spojrzała na niego. I już nie mogła oderwać oczu. Pani Renata odwróciła głowę, zainteresowana tym, komu K.  tak się nagle zaczęła przyglądać.

– I co? Z takiej okazji, to by się skorzystało, prawda?

– Achhh.. pani Renatko… – Z udawanym rozanieleniem odpowiedziała K. i obie wybuchnęły śmiechem.

– Dobry wieczór paniom – Uśmiechając się przyjacielsko, wysoki przystojniak podszedł do ciągle chichoczących kobiet. –  Czy dostanę u was  jakieś ręczniki papierowe, chusteczki? Coś, co pomoże mi pozbyć się tego? – Wyciągnął ubrudzone od jakiegoś smaru ręce.

– Oczywiście! – Z szerokim uśmiechem odparła pani Renatka. – Zapraszam, w lewo, i alejką do końca regałów. – Wykonała zapraszający gest ręką. – Pójść z panem, czy poradzi sobie pan sam? – Zaćwierkotała sprzedawczyni.

– Dziękuję, mam nadzieję, że sobie poradzę. – Przechodząc obok ciągle uśmiechającej się i przyglądającej się mu K., spojrzał w jej stronę. Nie spodziewała się tego, że ich oczy nagle się spotkają. „O rany!”, poczuła nagły uścisk w żołądku.  Skinął do niej głową, lekko się uśmiechając zniknął w głębi sklepu.

– Pani Renato, zna go pani? – K. zapytała przyciszonym głosem, pochylając się w stronę ekspedientki i wykonując gest głową w stronę regałów, za którymi przed sekundą zniknął przystojniak.

– No właśnie nie znam. Ale był już u nas kilka razy. Takiego faceta raczej łatwo zapamiętać. – Również przyciszonym głosem odparła sprzedawczyni, wykonując ręką gest, że mężczyzna jest bardzo OK.

– No, raczej! A może przyjechał do kogoś? A może to jakiś nowy mieszkaniec? Tylko kto normalny przeprowadza się do naszych Brzózkowic? –  K. rzucała pytania, ciągle pochylając się w stronę pani Renaty.

– Nikt normalny! – Odparowała sprzedawczyni, rozkładając bezradnie ręce. Równocześnie (znowu) parsknęły śmiechem. K. kończyła pakować zakupy. Pani Renata podawała jej kolejną foliową siatkę i jednocześnie dawała znak oczami, że przystojniak wraca.

Zanim K. pozbierała wszystkie siatki z zakupami, przystojniak już płacił pani Renacie za trzy rodzaje chusteczek, ręczniki papierowe i coś tam jeszcze. Niemal jednocześnie poszli w kierunku drzwi.

– Dziękuję! Do następnego razu! Dobranoc! – Krzyknęła K. już przy drzwiach, które nagle szeroko się otworzyły za sprawą prawej ręki przystojniaka. Drugą ręką zapraszał K. do wyjścia.

– Och, dziękuję panu pięknie! Do widzenia. –  Chyba trochę speszona, szybko przeszła obok przystojniaka.

– Do usług. – Powiedział miłym głosem i zamknął za sobą drzwi.

Po chwili, kiedy pakowała już zakupy do samochodu, zaskoczona, usłyszała obok siebie:

– No to, do widzenia!

Uśmiechnęła się w jego stronę, machnęła do niego ręką i wróciła do układania zakupów w bagażniku. Przystojniak, wsiadając do swojego samochodu, ciągle patrzył w jej stronę. Po kilku próbach, udało mu się uruchomić silnik. Odjechał. Wydedukowała, że te jego brudne ręce, to pewnie od gmerania w silniku niewspółpracującego starego Forda. Kiedy zniknął na końcu ulicy, zorientowała się, że ciągle stoi przy otwartym bagażniku i bezmyślnie gapi się przed siebie.  Ech. Zamknęła bagażnik, wskoczyła do swojego samochodu i wróciła do domu.

 


Uwaga: ww. tekst jest fikcją literacką. Bardzo proszę, aby policjantów w naszej okolicy pozostawić w spokoju. Zwłaszcza tych przystojnych. Dziękuję.